poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział ósmy




Następnego dnia wstałam uradowana. Dlaczego? Miałam dokładnie trzy powody. Pierwszy to ten, że wreszcie idę do szkoły! Drugi, że mój kochany brat przyjeżdża. A trzeci to, że ciocia Titi wróciła. Nareszcie bo na prawdę brakowało mi jej smacznych śniadań, obiadów czy kolacji. Ale to nie było najważniejsze. Była również świetną towarzyszką do rozmów. Zawsze mogłam się przed nią wygadać i mówić jej wszystko. No może nie wszystko, ale większość. Darzyłam ją ogromnym zaufaniem, a ona chyba też mnie.

~*~


Pierwszym celem po wstaniu była oczywiście łazienka. Codzienne mycie się, uczesanie się i umalowanie było dla każdego rutyną. Znaczy miałam taką nadzieję. No oprócz chłopaków malowanie się, ale reszta to już raczej tak. Zrobiłam wyżej wspomniane rzeczy i zeszłam na dół. Zauważyłam, że nie ma nikogo, czyli ciocia jeszcze śpi. Ale należy się jej. Zajmowanie się młodą matką oraz dzieckiem to nie lada wyzwanie. Wtedy przypomniało mi się wydarzenie, które miało miejsce w wieczór kiedy ciocia wyjeżdżała. 


*RETROSPEKCJA*

- Mia! Jadę do przyjaciółki, bo zaczęła rodzić! Wrócę za kilka dni! - krzyknęła ciocia.
- Dobrze! Tylko dzwoń czasem i pozdrów ją ode mnie! - krzyknęłam równie głośno jak ona, a przy tym przestraszyłam Lysandra.
- Dobrze, będę dzwonić! Tylko nie zajdź mi w ciąże, bo nie chcę kolejny raz jechać na niespodziewany poród!
- CIOCIU!
W tej chwili oboje z Lysandrem spojrzeliśmy się na siebie i chyba pomyśleliśmy to samo "ONA OSZALAŁA".
- No dobrze, dobrze. To ja jadę, trzymaj się kochanie.
- Papa.
*KONIEC RETROSPEKCJI*

Na samą myśl o tym zdarzeniu uśmiechnęłam się pod nosem i zabrałam się za robienie śniadania dla siebie i dla Titi. Zdecydowałam się na gofry z bitą śmietaną i gorącą czekoladą. Prawdziwa bomba kaloryczna. Ale raz na jakiś czas można zaszaleć, prawda? Nagle usłyszałam kroki dobiegające ze schodów. Ciocia wstała.

- Ciociu, tu są twoje gofry - powiedziałam - ja idę na górę się przebrać. Smacznego.
- Dziękuje, słońce - powiedziała zaspanym głosem - idź, idź bo się spóźnisz.
Pobiegłam szybko na górę i wybrałam sukienkę z krótszym przodem, a dłuższym tyłem. A jeśli o buty postawiłam na koturny z ćwiekami z tyłu i po bokach.


Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, który wskazywał 7.20. Na szczęście zdążę i będę jeszcze przed czasem i będę mogła porozmawiać z przyjaciółmi. Zeszłam na dół, a tam siedziała Titi, która konsumowała swoje śniadanie. Spojrzała na mnie i oniemiała.
- Coś nie tak? - zapytałam - Powiedz, nie mów, że się ubrudziłam.
- Nie, nie - zaśmiała się - tylko zastanawiam się czy ty na pewno idziesz do szkoły.
- Tak, tak idę. Nie martw się. Zbieram się bo jeszcze chcę pogadać z przyjaciółmi.
- Dobrze, skarbie.
Wzięłam klucze oraz torbę i wybiegłam z domu. Wsiadłam na motor i odjechałam w stronę szkoły. Przypomniało mi się jak lubiłam się ścigać. Znaczy nadal lubię, ale boję się do tego wrócić. Miałam wypadek przez który leżałam w szpitalu przez tydzień. Po jakiś 20 minutach byłam już na szkolnym parkingu. Zdjęłam kask, odłożyłam go na swoje miejsce i pobiegłam na szkolny dziedziniec. Sama siebie zaskoczyłam, ponieważ jakimś cudem się nie przewróciłam. Co prawda miałam doświadczenie jeśli chodzi o bieganie w butach na koturnie, ale zdarzały się małe wypadki. Próbowałam znaleźć kogoś moim niezawodnym wzrokiem, ale nie mogłam. Bynajmniej nie mogłam znaleźć kogoś kogo chciałam. Oczywiście tym kimś kogo znalazłam był Kastiel. Gdy tylko napotkałam jego wzrok zaczął się głupio do mnie uśmiechać. Przynajmniej wiedziałam z jakiego powodu, ale ten powód nie napawał mnie dumą. Postanowiłam się tym nie przejmować i szukać dalej. Nagle zauważyłam charakterystycznie niebieskie i czarne włosy. Alexy i Armin! Uratowana!
- Hej chłopaki! - krzyknęłam. Odwrócili się jak na zawołanie.
- Cześć Mia! - powiedział niebieskowłosy - Jak się czujesz imprezowiczko?
- Nawet dobrze. Pierwszy raz cieszę się, że poszłam do szkoły.
- Jesteś pewna, że nie masz gorączki? - zapytał Armin, a ja tylko popatrzyłam na niego z zdziwioną miną - Widzisz majaczysz, a to jest jeden ze skutków gorączkowania.
- Jestem pewna - uśmiechnęłam się do nich, a czarnowłosy wyciągnął konsolę - Nowa gra? Będziesz mi musiał koniecznie ją pokazać.
- Pewnie, że Ci pokażę. A może nawet dam Ci zagrać.
- Och. Mam się czuć zaszczycona?
- Oczywiście, że tak! Jesteś pierwszą osobą, której dam moją kochaną żonę konsolę.
- Żonę? To musisz o nią bardzo dbać. Taki mąż to skarb - ale ja wypaliłam!
- No pewnie, że dbam i to bardzo.
- Dobra, dobra koniec o konsoli - wtrącił się Alexy - Powiedz, dziewczyno gdzie ty kupiłaś tę sukienkę?! Jest boska!
- Ah, dzięki - powiedziałam do niego z uśmiechem - niestety nie pamiętam. Moja pamięć sięga maksymalnie do ostatnich dwóch miesięcy.
- Szkoda. Tak w ogóle bardzo ładnie dzisiaj wyglądasz.
- Zgadzam się - powiedział Armin.
- Dzięki chłopcy - och, czułam, że się rumienię.
Nagle usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam tam Kena. 
- NO NIE! - skarciłam siebie w myślach.
- Cześć Mia - powiedział radośnie - Powiedz jak się czujesz?
- Bywało lepiej - powiedziałam bez entuzjazmu - A co tam u ciebie? - Było wyraźnie widać, że posmutniał.
- Ehh.. Wyjeżdżam.
- Co?! Czemu?! - pierwszy raz się tak przejęłam wyprowadzką kogoś kogo tylko lubiłam.
- Tata.. znaczy ojciec powiedział, że czas zmężnieć. Wysyła mnie do szkoły wojskowej.
- Nie, żeby coś, ale przyda Ci się to. No bo kto będzie mnie bronił, hę? - uśmiechnęłam się do niego bardzo szczerze.
- Masz rację - wtedy uścisnęłam go i rozpłakałam się trochę - Hej! Nie płacz! Nie będzie mnie tylko rok, może półtorej. Ale będę dzwonić, obiecuję.
- Dziękuję - szepnęłam do niego i westchnęłam.
- Dobrze, ja już muszę iść. Ojciec na mnie czeka. Do zobaczenia za rok.
- Do zobaczenia..
Wtedy patrzyłam się tylko jak odjeżdża. Poczułam dwie dłonie na swoich obojczykach. Wiedziałam, że to bliźniacy.
- Był dla Ciebie ważny, prawda? - zapytał z ciekawością w głosie Armin.
- Pomagał mi, gdy mnie poniżano - odpowiedziałam - mój były traktował mnie jak szmatę. A on mi pomagał...
- Przykro nam.. - odparli z wyraźnym współczuciem.
- Dobra, koniec tych smutków! Trzeba się cieszyć z tego co się ma!
- Normalnie słyszę Alexy'ego - mruknął pod nosem czarnowłosy.
My tylko z Alexy'm wybuchnęliśmy nie pohamowanym śmiechem. Rozeszliśmy się i każde z nas poszło w inną stronę. Jako jedyna poszłam w stronę sali A, gdzie miał odbyć się język polski. Z racji, iż moja szafka jest nie daleko tej sali skorzystałam z tego faktu i otworzyłam szafkę. Wzięłam zeszyt oraz książkę. Nagle zauważyłam małą, czerwoną i zwiniętą karteczkę. Rozwinęłam ją i zobaczyłam parę zdań.

"Idziemy dzisiaj na zakupy! Musimy kupić sukienki na bal.
Nie wykręcaj się, bo i tak Ci się nie uda.
Twoja Kochana Rozalia."

- To nie mogłaś zadzwonić? Napisać sms? Tylko pisać mi karteczki? - pomyślałam.
Miałam nadzieję, że te zakupy nie potrwają więcej niż dwie godziny. Niestety znając białowłosą wszystko było możliwe. Nawet to, że spędzę tam więcej niż dwie godziny. Łudziłam się z nadzieją, że jednak tak nie będzie. Nadzieja matką głupich... Postanowiłam znaleźć ją, ponieważ zostało jeszcze dziesięć minut do dzwonka. Damska toaleta, dziedziniec, klub ogrodników, sala gimnastyczna i szatnia... Nie było jej nigdzie! Przepadła jak kamień w wodę. Zdecydowałam, że nie ma sensu już jej dalej szukać i poszłam na język polski. Gdy weszłam do klasy jeszcze nauczycielki nie było, więc podeszłam do ławki Lysandra.
- Mogę się przysiąść? - spytałam z uśmiechem.
- Oczywiście, że tak - odparł ze szczerym uśmiechem.
- Wiesz może co się dzieje z Rozalią? Próbowałam ją dzisiaj złapać ale nie mogłam.
- Nie mam pojęcia. Może gdzieś się zaszyła, oglądając nowe gazetki?
- To jest bardzo możliwe - zaśmiałam się.
To był koniec naszej rozmowy, ponieważ nauczycielka weszła do klasy. Zaczęła czytać jakąś historię, a ja o dziwo słuchałam jej z pełnym zachwytem. Nie wiem co mnie tak zachwyciło, ale coś musiało wzbudzić moją uwagę. No cóż tak opowiadała, że lekcja się skończyła. Nie byłam zadowolona, ale co poradzę. Coś co piękne musi się skończyć. Schowałam rzeczy do torby i pobiegłam szukać Rozalii. No gdzieś ona musi być! Najpierw rozejrzałam się po korytarzu. Nie było jej. Potem zajrzałam do damskiej toalety. Jest!
- Rozalia! - krzyknęłam - Szukałam Cię wszędzie!
- Och.. Mia! - krzyknęła równie głośno jak ja - Przepraszam. Nie było mnie na pierwszej lekcji.
- To skąd?.. Skąd się wzięła karteczka w mojej szafce?
- Aa, Lysander Ci ją podrzucił. Poprosiłam go o to. Nie gniewasz się prawda?
- Nie, nie tylko się troszkę zdziwiłam. A z resztą dlaczego napisałaś mi karteczkę? Mogłaś napisać sms, zadzwonić?
- No ten.. Telefon wpadł mi do klopa...
- Hahahah - śmiałam się w niebo głosy - Serio? Hahah.
- Tak, serio. Nie śmiej się to był wypadek!
- Dobra, dobra! Chętnie pójdę z tobą na zakupy bo muszę jeszcze kupić parę rzeczy do pokoju brata.
- Ty masz brata?
- Lysander Ci nic nie mówił? Opowiadałam mu o nim.
- Najwyraźniej zapomniał. 
- W trakcie drogi troszkę ci o nim poopowiadam. Będzie tu jutro.
- Pójdzie z tobą na bal?
- Nie wiem, a może iść?
- No chyba może, zapytamy Nataniela, co ty na to?
- Okej, chodźmy.
Na szczęście, a może nie pokój gospodarzy był nie daleko. Gdy tam weszłyśmy zauważyłyśmy zabieganego blondyna i spokojną szatynkę. Widać było, że były to dwa przeciwieństwa w tej sytuacji oczywiście.
- Ekhm.. - zaczęłam - Nataniel, można?
- Tak, tak oczywiście - powiedział nerwowo - macie jakieś pytanie do mnie?
- Tak - powiedziała białowłosa - chodzi o bal. A dokładniej o partnera.
- Słucham?
- No więc czy partner/partnerka może być spoza szkoły? - zapytałam.
- Może być, ale musicie zapisać jego nazwisko.
- Oczywiście - powiedziałam i wzięłam do ręki długopis. Napisałam na małej karteczce Simon Brooks. Na co blondyn wytrzeszczył oczy.
- Spokojnie - powiedziałam śmiejąc się - to mój brat.
- To dobrze - skomentował z wyraźną ulgą - już myślałem..
- Ty za dużo nie myśl - odparła Roza - dobra, to my lecimy.
- Na razie - odparłam i razem z białowłosą wyszłyśmy z pomieszczenia. Poszłyśmy wspólnie na chemię i usiadłyśmy razem w ławce. Oczywiście nie mogłam się skupić bo kochana Rozalia zaczęła mi dukać nad głową jaką sukienkę powinnam kupić. Oj coś czułam, że to będą długie zakupy... Reszta lekcji minęła bezproblemowo, bez uwag i jedynek co wzbudziło pytanie u mnie co się stało z prawdziwą mną. W trakcie drogi do galerii zaczęłam opowiadać o Simonie. Na informacje, że mój brat ma takie same tęczówki jak Lys Rozalia zrobiła bardzo i to bardzo śmieszną minę. Coś w stylu "Are you fucking kidding me?". Zaczęłyśmy się wspólnie śmiać co oczywiście wzbudziło zdziwienie i zaciekawienie sytuacją przechodniów. W tamtej chwili przypomniało mi się, że mój brat nie ma z kim iść na bal.
- Rozalia! - krzyknęłam do niej, co ją wyraźnie przestraszyło - A mój brat? Z kim ma iść na bal?
- Nie może iść z tobą? - zapytała.
- Nie może, bo zostałam zaproszona już przez kogoś - powiedziałam bez zastanowienia.
- A przez kogo? - w jej oczach zauważyłam iskierki radości.
- Ehh.. no.. przez taką rudą małpę - odparłam śmiejąc się.
- Kastiela? - zapytała.
- Tak.. ale nie ważne. Co teraz zrobimy?
- Hmm.. Może iść ze mną? Leoś nie może iść bo ma jakąś ważną sprawę.
- Okej! Dziękuje Ci! Dupsko mi ratujesz!
- Nie raz Ci je uratuje! - krzyknęła zadowolona - O patrz! Pierwszy sklep!
- O niee.. - szepnęłam - zaczyna się piekło zwane shoppingiem z Rozalią...
- Mówiłaś coś?
- Nie, nie..
Tak jak już wspomniałam. Zaczęło się piekło zwane shoppingiem z Rozą. Weszłyśmy do ok. osiemnastu sklepów, przymierzyłyśmy ok. pięćdziesięciu sukienek. Wreszcie wybrałyśmy odpowiednie.


Zestaw Rozalii


Zestaw Mii

Przez całą drogę powrotną dziękowałam Rozalii za to, że zgodziła się pójść z moim bratem. Oczywiście nie zapomniałam o tym, że miałam jakoś udekorować jego pokój. Więc razem z białowłosą wstąpiłyśmy do paru sklepów meblowych. Wybrałam meble, farby oraz akcesoria do jego pokoju. Na mnie ciążyła odpowiedzialność jaką jest udekorowanie jego pokoju. Jednak to było nie lada wyzwanie, sprostać jego wymaganiom. Był jednak surowy pod tym względem, ale ja się tym nie przejmowałam bo wiedziałam, że będzie zachwycony. Pan ze sklepu powiedział, że meble przywiozą jutro rano, więc mam całe popołudnie i całą noc, aby pomalować ściany. Postanowiłam poprosić złotooką o pomoc, a ta bez wahania zgodziła się. Cieszyłam się bo oprócz jej pomocy będę miała jej towarzystwo. Lubiłam z nią spędzać czas czułam, że mogę jej zaufać i opowiedzieć o wydarzeniach minionego dnia. Wiedziałam, że będzie się cieszyć jak głupia, że Kastiel widział mnie w tej "uroczej piżamce", ale no cóż. Nie mogę być sztywna jak Nataniel i muszę się z śmiać z samej siebie. To jest śmieszne, ale nigdy nie miałam problemu, żeby to robić. Zawsze z dalszą rodziną puszczaliśmy filmy, gdzie ja mała Mia sikam do nocnika, czy gdzie tańczę i śpiewam. Albo poprostu się przewalam po pokoju. Zawsze byłam otwarta i lubiłam poznawać nowych ludzi. W tym liceum fakt było ich dużo. Ale za to jakie osobowości! Jeden buntownik, drugi sztywniak, trzeci nieśmiały, czwarty chłopak, który ciągle gra w gry, piąty rozrywkowy, szósty poeta. Nie no! Tylu ludzi o takich osobowościach jeszcze nie poznałam. Fajnie było poznać kogoś nowego z kim można byłoby na nowo poznawać świat. Na pewno życie wtedy jest o wiele ciekawsze i pełniejsze. Rozalia to mój taki modowy anioł stróż, który pomaga mi dobrać odpowiedni strój, a co najważniejsze dodatki. Pomaga mi również w sytuacjach codziennych takich jak nie wiem. Zakochanie się? Problemy w nauce? Nie no z tą nauką to trochę przesadziłam. Nie mówię, że Rozalia jest głupia czy coś, ale nie błyska inteligencją. Z resztą ja też. Po naszej ciężkiej robocie postanowiłam zaproponować Rozalii, żeby u mnie przenocowała i nie chodziła po nocach. Ta ponownie bez wahania zgodziła się. A mój wieczór został zapełniony babskimi plotami oraz radami...
-----------------

Dzięki Bogu! Skończyłam! Obiecałam Oli, że dzisiaj będzie miała co u mnie czytać więc proszę bardzo!
Życzę miłego dzionka oraz miłego czytania! :)

/J.

piątek, 17 lipca 2015

Rozdział siódmy cz.2

- Niee, dzisiaj nie.. - odpowiedział z ironicznym uśmieszkiem - może zaproponowałabyś mi coś do picia?
- Chcesz coś do picia, małpo? - powiedziałam.
- Tak chcę, planktonie.
Po tych słowach spojrzałam na niego z gniewną miną, ale odpuściłam. Skoro chce grać w moją grę, to zagrajmy...

~*~

Opuściłam salon i poszłam do kuchni. Z szafki kuchennej wyciągnęłam dwa kubki. Nalałam do nich soku wieloowocowego. Jak już wróciłam czerwonowłosego już nie było. No cóż, typowe. A zwłaszcza dla niego. Wypiłam dwie szklanki soku i powędrowałam na górę do mojego pokoju. Usiadłam i w spokoju przetrawiłam wszystko co się dzisiaj zdarzyło. Kastiel mnie przeprosił, pocałowałam Lysandra, Kastiel mnie pocałował. To było dla mnie zbyt dużo jak na jeden dzień. Zachowania czerwonowłosego wprawiały mnie w obłęd, ale również wiedziałam, że nie są szczere. Bynajmniej próbowałam tak twierdzić. Chciałam wierzyć, że jednak chociaż trochę mu się podobam. Ale nie wniknę do jego pustej główki i nie zobaczę co on tam ma. Czy cokolwiek tam ma. Było mi cholernie przykro. Postanowiłam, że wezmę sobie znowu relaksującą kąpiel i odpocznę. Zdjęłam ubrania i wrzuciłam je do kosza na brudne ubrania. Rozpuściłam włosy i zanurzyłam się w gorącej wodzie. Włączyłam sobie piosenkę i wsłuchiwałam się w nią. Odetchnęłam z ulgą, że to koniec tego męczącego dnia. Siedziałam tam z dobrą godzinę, oceniając stan mojej skóry. Była pomarszczona jak suszona śliwka. Ubrałam się w jednoczęściową piżamę i zeszłam na dół. Włączyłam telewizor i nagle usłyszałam, że ktoś próbuję otworzyć drzwi. Momentalnie wyłączyłam światło oraz telewizor i złapałam kij bejsbolowy, który ciocia podarowała mi, gdyby w razie co. Podeszłam do drzwi i czekałam aż włamywacz wejdzie. Otworzyły się drzwi, a ja w panice trzymałam ten kij jak głupia i czekałam aż się pokaże. 
- Cześć koch... - powiedziała... ciocia? - Boże, kochany! Tak się ze mną witasz?
- Przepraszam! O boże! Nie wiedziałam, że to ty! - powiedziałam z przerażoną miną - Jezu, przepraszam ciociu!
- Nic się nie stało, skarbie. Fajna piżama.
- Co? O tak. Dzięki. Może zrobię Ci coś do jedzenia?
- Dobrze, dziękuje.
- A czego moja kochana ciocia sobie życzy?
- Mam ochotę na spaghetti.
- Jasne jak słońce. Wreszcie będę mogła ci poopowiadać troszkę.
- Tylko nie za dużo, bo nie przyswoję wszystkich informacji na raz.
- Okej.
Skierowałam się do kuchni i wyciągnęłam wszystkie potrzebne składniki. Zaczęłam cioci opowiadać co się działo w mieście kiedy jej nie było. Oczywiście pominęłam to, że nocowało u mnie dwóch chłopaków. Zatłukłaby mnie. Na szczęście nie mam tak długiego języka tak jak Rozalia. Chociaż czasami chciałabym powiedzieć coś, czego nie chciałam. Ciocia przyglądała mi się z zaciekawieniem na twarzy. Wzięłam do ręki szklankę z wodą i zaczęłam pić.
- Może opowiesz mi o męskiej części twojego liceum? - na te słowa zaczęłam się krztusić. - No co? Powiedz.. Są jacyś przystojni chłopcy?
- Ciociu błagam cię.. Dobra chcesz odpowiedzi? - zapytałam a raczej stwierdziłam - Tak są. Ale traktuję ich jako przyjaciół.
- Mhm, rozumiem...
- No co? Odpowiedziałam Ci na to pytanie. Aaa.. Teraz ja mam do Ciebie pytanie, a raczej stwierdzę fakt.
- Słucham?
- Simon przyjeżdża.
- Dobrze, nie ma sprawy. Przygotowałaś mu pokój?
- Jutro się tym zajmę po szkole.
- Okej. Teraz zajmij się jedzeniem, bo mój żołądek nie wytrzyma i zacznie śpiewać serenady dla nas.
- Jasne, jasne. Już kończę.
Nałożyłam cioci jedzenie i odwróciłam się, aby jej podać. Nagle zobaczyłam, że koło schodów stoi Kastiel. Zaczął się głupio do mnie szczerzyć. No tak. Zapomniałam, że ubrałam tą śmieszną piżamę. No uznałam, że mam przejebane. Po pierwsze Kastiel mnie widzi w tej idiotycznej piżamie, a po drugie nie wyszedł z domu. W duchu przeklinałam tego idiotę, że jutro go zabiję. Wtedy go wskrzeszę i znowu zabiję. Czy tylko ja mam takiego pecha?! Przyszedł mi na myśl jeden pomysł. 
- Ciociu? A może zjesz na dworze? Dzisiaj jest taki ładny wieczór - ciągnęłam wierząc w cuda.
- Masz rację, zjem dzisiaj na dworzu - powiedziała, na co ja westchnęłam z ulgą.
- Chodź będzie szybciej jeśli wejdziemy drzwiami z kuchni.
- Dobrze, chodźmy.
Ciocia wstała od stołu, wzięła jeszcze gorące spaghetti i wyszła na taras.
- Wiesz co ja jeszcze pójdę do toalety i zaraz wrócę do ciebie, dobrze?
- Dobrze, słoneczko - uśmiechnęła się do mnie i zaczęła zajadać.
Zamknęłam drzwi od tarasu i zaczęłam iść wściekła w jego stronę.
- Co ty tu kurwa jeszcze robisz?! - zapytałam cicho, ale jednak chciałam krzyczeć, a raczej wrzeszczeć - Przecież poszedłeś sobie!
- Nie poszedłem, bo się nie pożegnałem. Chciałem iść, ale jak zobaczyłem cię w tej uroczej, a raczej śmiesznej piżamce to nie mogłem się powstrzymać - powiedział to zwijając się ze śmiechu.
- Dobra, teraz wynocha. Bo jak cie moja ciocia zobaczy, zabije mnie. A raczej nas. A z resztą dla ciebie to nie ma znaczenia.
- Jak to?
- Bo i tak cię jutro uduszę. Teraz nie mam czasu, więc na razie.
- Papa, krówko.
- Papa, małpko.
Westchnęłam z ulgą i zamknęłam za sobą drzwi. Podeszłam do drzwi kuchennych prowadzących na taras i otworzyłam je. Zobaczyłam tam piękną blondynkę o złotych oczach, czyli moją ciocię.
- Już jestem - powiedziałam uśmiechając się do niej.
- Dobrze, to opowiadaj dalej...
Zaczęłam opowiadać jej o nauczycielach, dyrektorce i o co ciocia najbardziej prosiła, o chłopakach. Opowiedziałam jej o Lysandrze, Natanielu, Arminie, Alexy'm oraz tym nieszczęsnym Kastielu. Kiedy skończyłam, postanowiłam, że wreszcie porządnie odpocznę. Przeprosiłam ciocię i poszłam na górę. Wskoczyłam na łóżko i odetchnęłam z ulgą.


- Nareszcie koniec tego cholernego dnia...

-------

No.. To skończyłam! Rozdział siódmy już za nami! A raczej za mną, hyhy.
Dzisiaj się działo, oj działo. Wszystko pisałam na spontanie, więc jak to skończyłam byłam w niezłym szoku bo na prawdę mi wyszło. Bal zimowy powinien być za dwa najwyżej trzy rozdziały. To tyle, a i zrobię ankietę na temat którego chłopaka wolicie.

/J.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział siódmy cz.1



Kolejnego dnia czułam się już o wiele lepiej. Nie doskwierał mi już tak bardzo silny ból głowy. Na szczęście. Wzięłam gorący prysznic i poczułam się na tyle dobrze, że się ubrałam i się uczesałam. Byłam szczęśliwa, że już niedługo będę mogła iść do szkoły. Na prawdę siedzenie samej w domu jest baaardzo nudne. Nie to co wyjście z przyjaciółmi na miasto, to jest ekstra! Na prawdę mi tego brakowało. Chociaż nie mogłam narzekać na samotność. Moi przyjaciele obiecali mi, że każdego dnia będą do mnie przychodzili. Tego dnia postanowiłam, że pójdę z nimi na spacer. Był słoneczny i gorący dzień, więc czemu nie miałabym z niego nie skorzystać? No tak byłam chora, no ale jednak co raz lepiej się czułam. Nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu.
- Słucham? - powiedziałam do człowieka po drugiej stronie słuchawki.
- Cześć siostra! - powiedział mój kochany braciszek - Jak się czujesz?
- Simoon! Och jak się cieszę, że Cię słyszę! W tej chwili kuruje się.
- A co chora jesteś? No nie dobrze, bo chciałem przyjechać...
- Jak to?! Przyjeżdżaj drzwi są otwarte dla ciebie!
- Nie zarazisz mnie? Nie chciałbym być chory przez ciebie.
- Niee, to już końcowy etap mojej choroby. Cioci nie ma, więc myślę, że nie będzie problemu. A tak w ogóle kiedy przyjeżdżasz?
- No myślę, że pojutrze powinienem być.
- To super, przyszykuję dla ciebie pokój. Mam nadzieje, że Ci się spodoba.
- Na prawdę musisz się martwić - powiedział śmiejąc się - jestem wybredny jeśli chodzi o wystrój wnętrz.
- Na prawdę? A jak Ci pomagałam wybrać kolor farby na ściany? Szybko dałeś się przekonać, że zielony będzie odpowiedni.
- Miałaś farta i tyle. Tym razem nie będę taki.
- Zobaczymy. Dobra, brat idę bo muszę się przyszykować.
- A gdzie moja siostrunia idzie?
- Z przyjaciółmi na miasto, przejść się. Mam nadzieje, że to poprawi mi humor.
- Dobra, na razie, kocham Cię.
- No cześć, też cię kocham braciszku...
Rozłączyłam telefon i odłożyłam go na miejsce. Zeszłam na dół i usłyszałam głośne walenie w drzwi. - "Aha to Kastiel" - pomyślałam. Nie myliłam się.
- Cześć mała - przywitał się.
- Cześć duży - powiedziałam z uśmiechem - a gdzie reszta?
- Lysander powiedział, że będzie czekał już w parku, a Rozalii coś wypadło i nie mogła przyjść.
- Aha, okej - powiedziałam - idziemy?
- Jasne, prowadź.
Szliśmy przez jakieś 10 minut w ciszy. Całkowitej. Nie było słychać nawet żywej duszy. Zero. Nic. Czasami nie mogłam się oprzeć, żeby na niego nie spojrzeć. Ale wtedy przyłapywałam go na patrzeniu się na mnie, więc od razu moją twarz oblał soczysty rumieniec. Przed wejściem do parku szukaliśmy wzrokiem Lysandra. Pomyślałam sobie, że znowu zgubił notatnik i pewnie go szuka. Wyjęłam telefon i sprawdziłam czy nie napisał mi jakiejś wiadomości. Nie napisał, więc pewnie gdzieś w parku jest.
- Tam jest! - krzyknął czerwonowłosy.
- Faktycznie, ale nie musisz się drzeć stoję tuż za tobą - powiedziałam.
- Sorry, nie wiedziałem.
- Nie ma sprawy, przecież nie będę się za takie coś obrażać.
Kastiel się tylko uśmiechnął i pomaszerowaliśmy w stronę białowłosego. Trwało to chwilę zanim do niego doszliśmy. Niestety chłopak był w trakcie myślenia, więc musieliśmy go jakoś rozbudzić. Próbowaliśmy wszystkiego, ale nic. Ani drgnął. Wpadłam na pewien pomysł.
- Tylko nie wyobrażaj sobie czegoś - powiedziałam do czerwonowłosego. Ten tylko na mnie spojrzał ze zdziwieniem. Pochyliłam się do poziomu twarzy Lysandra i pocałowałam go w policzek. Zadziałało!
- Obudziłeś się - uśmiechnęłam się do niego - musiałam Cię pocałować, bo inaczej byś tak siedział i siedział.
- O-okej - widać było na jego twarzy rumieniec - tak w ogóle cześć wam.
- Cześć, cześć - powiedział Kastiel - muszę się tak zamyślać przy tobie to też mnie będziesz tak całowała.
- Mhm, jasne - powiedziałam - jak zasłużysz to będziesz dostawał buziaka na powitanie.
- No to fajnie, fajnie. Nie mogę tego schrzanić. Stary dasz mi jakieś potem rady.
- Jasne, czemu nie pomóc przyjacielowi - uśmiechnął się białowłosy do przyjaciela - to co? Idziemy się przejść?
- Jasne - odparliśmy razem z czerwonowłosym. Szliśmy i szliśmy tak przez 15 minut. Chłopcy rozmawiali o jakimś koncercie, czy czymś tam. Zbytnio mnie to nie interesowało bo w końcu nie należę do ich zespołu. Myślałam o przyjeździe brata. O tym, że będę musiała gotować. No, nie. Nienawidzę tego robić. Chociaż jak się człowiek przyzwyczai to zbytniej różnicy nie widzi. Myślałam również o cioci. Czemu ona się nie odzywa? Przecież obiecała. Mogłaby chociaż napisać smsa, czy coś w tym stylu. Poczułam coś wilgotnego na moim policzku. Aaa.. To tylko Kastiel mnie całuje. Wracając... WRÓĆ! STOP! Kastiel mnie całuje, co?! Spojrzałam się na niego ze zdziwioną miną.
- Oo, widzę księżniczka się obudziła - powiedział sarkastycznie czerwonowłosy.
- Sorry, mam dużo spraw na głowie - powiedziałam ze spuszczoną głową.
- Pomóc Ci w jakiejś? - zapytał się z troską Lysander.
- Niee, to nie są takie sprawy o jakich myślisz - odparłam - dużo poważniejsze. Ale nie ważne.. Co chcieliście skoro mnie "obudziliście"?
- Pytałem Ci się czy idziesz z kimś na bal - powiedział białowłosy.
- Nie, nie idę. Nikt mnie nie zaprosił, a z resztą nie mieli kiedy skoro byłam cały tydzień chora.
- Rozumiem. A to szkoda. Ja idę z Violettą - odparł i spojrzał na zegarek - O sorry! Ja muszę iść Leo pomóc w sklepie. Zajrzyj do niego kiedyś.
- Jasne - powiedziałam i po chwili już go nie widziałam.
- Odprowadzić Cię do domu? - zapytał się Kastiel.
- Czemu nie - uśmiechnęłam się i ruszyliśmy w drogę powrotną do mojego domu. Nie rozmawialiśmy ze sobą. Dopiero pod koniec drogi odezwał się.
- A ten.. no.. - jąkał się - chcesz iść ze mną na bal?
Spojrzałam w jego stronę i się uśmiechnęłam.
- Jasne - odparłam - a to dlaczego ruda małpa mnie zaprosiła?
- Ruda co? Co żeś powiedziała?
- Nic, nic. To czemu mnie zaprosiłeś?
- Wiesz.. Amber będzie chciała mnie zaprosić, więc będę miał wymówkę.
- A kto to ta Amber?
- Ehh.. Szkoda gadać. Dziewczyna, która się we mnie zakochała. Jest plastikową lalą, więc nie ma co u mnie szukać.
- Jak można się zakochać w rudej małpie?
- W kim? - uśmiechnął się do mnie szyderczo. O nie.. Czas uciekać. Szybko pobiegłam w stronę domu. Próbowałam otworzyć drzwi na darmo!
- Nie ten klucz! Cholera! - krzyknęłam. Za późno złapał mnie, otworzył drzwi i zaczął łaskotać.
- Hahahah! Bła! Hahaha! Błagam! Hahahah! Puść! Hahaha! Mnie! Hahah!
- Zależy co będę z tego miał - uśmiechnął się do mnie zadziornie.
- Hahaha! Wszy! Hahaha! Wszystko! Hahaha! Zro! Hahaha! Zrobię! Hahaha! Tylko! Hahah! Mnie! Hahahah! Puść! Hahah!
- Wszystko powiadasz? - powiedział - Niech się zastanowię.. No dobra niech Ci będzie.
- Jezu, dziękuje Ci - powiedziałam do niego, próbując złapać oddech.
- No więc... - zaczął - powiedziałaś, że zrobisz wszystko..
- Oh? Tak powiedziałam? Przepraszam, ale przez śmiech miałam niedotleniony mózg - powiedziałam z łobuzerskim uśmiechem - Dobra teraz na poważnie. Czego ode mnie oczekujesz?
- Możliwe, że pewnego dnia będę potrzebował przenocowania u Ciebie..
- O co to to nie!
- Obiecałaś, że zrobisz wszystko.
Cholera, wpadłam. Kas dobrze wiedział, że jeśli mam honor to zrobię to. Pozwolę mu u mnie przenocować.
- Cholera jasna! - mruknęłam pod nosem - niech Ci będzie..
- No i widzisz od razu lepiej.
- Ale to nie jest ten dzień?
- Niee, dzisiaj nie.. - odpowiedział z ironicznym uśmieszkiem - może zaproponowałabyś mi coś do picia?
- Chcesz coś do picia, małpo? - powiedziałam.
- Tak chcę, planktonie.
Po tych słowach spojrzałam na niego z gniewną miną, ale odpuściłam. Skoro chce grać w moją grę, to zagrajmy...

----------------------------

No to więc, postanowiłam, że podzielę ten rozdział na dwie części z racji braku czasu. A chciałabym, żebyście mieli coś do poczytania.
Mam nadzieję, że napiszę drugą część jeszcze w lipcu, ponieważ wyjeżdżam.
Jest to bardzo prawdopodobne bo tam gdzie jadę jest internet, a biorę ze sobą laptopa, więc, więc powinien być!
Pozdrawiam i życzę miłego dzionka *-*.
/J.

wtorek, 7 lipca 2015

Rozdział szósty "Choroba i przyjacielska pomoc"



Rano obudziłam się z dużym bólem głowy. Postanowiłam, że zrobię dzisiaj sobie wolne z racji mojego złego samopoczucia. Zeszłam na dół i zrobiłam sobie śniadanie. Nie miałam wielce jak dużego apetytu, więc zrobiłam sobie tylko jedną sznytkę chleba z serem i szynką. Najedzona poszłam usiąść na kanapie, nagle złapał mnie okropny ból brzucha. Poszłam po tabletkę przeciwbólową z nadzieją, że mi przejdzie. Nadzieja mnie zawiodła i niestety ból nie ustąpił. Siedziałam tak na tej kanapie i czekałam, aż przestanie boleć. Usłyszałam dzwonek mojego telefonu na wyświetlaczu widniał napis „Roza Dzwoni”, więc nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Halo? Mia? – powiedziała dziewczyna.
- Słucham? – powiedziałam z zchrypiałym głosem.
- No i już nie muszę pytać co się dzieje, że cię nie ma w szkole. Coś Cię boli?
- No, zaraz Ci powiem całą listę. Głowa, brzuch, gardło...
- Dobra, dobra. Chłopaki słyszycie? Mia jest chora.
- Jak to chora? Daj mi telefon – usłyszałam przez słuchawkę zdenerwowanego Lysandra. – Co ci jest?
- Hmm.. Boli mnie głowa, gardło i brzuch. Pomysł z tą imprezą jednak nie był dobry.
- Haha! Wiedziałem, że tak będzie – teraz usłyszałam rozbawionego Kastiela.
- Słuchaj, Mia może przyjdę po szkole i dam ci zeszyty? – zaproponował Lys.
- Jasne, czemu nie – uśmiechnęłam się – drzwi są dla Ciebie szeroko otwarte.
- To super, to widzimy się po szkole?
- Oczywiście.
- Ja też przyjdę! – krzyknęła Rozalia.
- I ja też – teraz krzyknął Kastiel – szykuj łóżko.
- Dla was wszystkich moje drzwi są szeroko otwarte. Na razie!
- Pa! – wszyscy krzyknęli zgodnym chórem. Na wieść, że moi przyjaciele mają przyjść mnie odwiedzić od razu poprawił mi się humor. Byłam im bardzo wdzięczna za to, że są. W dawnym mieście nie mogłam liczyć tak na prawdę na nikogo. Dziewczyny mnie zbytnio nie lubiły, ponieważ chodziłam z Jacobem. Co jak co, ale to było największe ciacho w całej szkole. Zrozumiałam swój błąd, gdy zobaczyłam go jak obściskuje się z inną. Było mi strasznie przykro i nie mogłam przyjąć tego do świadomości, że mógłby mi zrobić takie świństwo. Jednak, gdy słyszałam jego usprawiedliwienia rzygać mi się chciało. Nigdy nie słyszałam takich bajeczek. „Nie miałaś dla mnie czasu, więc musiałem jakoś zaspokoić swoje potrzeby”. Najlepsze jest w tym, że spędzałam z nim każdą wolną chwilę. Wtedy chciałam zapaść się pod ziemię i spod niej nie wychodzić. Jednak miałam.. przyjaciela? Tak go mogę nazwać? Kena. Nie był jakoś szczególnie lubiany, a z resztą w ogóle nie był lubiany. Wysłuchał mnie, kiedy byłam w trudnej sytuacji. Wtedy zaczęłam spędzać z nim czas. Wiedziałam, że będzie mógł mi pomóc, wysłucha mnie i może w jakiś sposób poradzi. Ale była taka sytuacja, gdzie ja musiałam go ratować. Jacob i jego świta zaczęli przezywać go od najgorszych, więc postanowiłam zadziałać. Opowiedziałam całej szkole, co mi zrobił i co może innym zrobić. Przez to zaczęli nazywać mnie najsilniejszą. Bo nikt oprócz mnie nie zadarł z nimi. Kentin był mi bardzo wdzięczny. Próbował mi się jakoś zrewanżować za pomoc, ale jego obecność to było najlepsze co mogło mnie wtedy spotkać. Jednak pewnego dnia czekała na mnie niemiła niespodzianka. Rodzice zakomunikowali mi, że muszę wyjechać. Nie było to dla mnie łatwe bo na prawdę zżyłam się z Kenem. Chociaż, gdy go zobaczyłam jak wchodzi do mojej klasy nie byłam zachwycona. Na chwilę zapomniałam jak mi pomagał, jak próbował mi się zrewanżować za pomoc i w ogóle. Zapomniałam o wszystkim co dla mnie robił. Zapomniałam o uczuciach, które do mnie żywi. Zapomniałam jak był dla mnie ważny.
- Dobra, dziewczyno ogarnij się! – krzyczałam do siebie – Zaczęłaś nowe życie!
Wzięłam gitarę w ręce i zaczęłam grać. Dawało mi to poczucie, że jestem wolna i mogę robić co chcę. Gdy wykonałam pierwsze wolne ruchy ręką na gitarze, włączyłam do tego mój głos.
Baby, when you smile
I can see the trouble that’s in your eyes
When you touch me there
I know for certain that I’m loosin’ all control, oh o-o-oh no, no
(La, la, la, la, la, la, la, la, la)
That’s my heart talking to my head, head
Talking to my heart
(La, la, la, la, la, la, la, la, la)
That’s my heart talking to my head, head
Saying that
You’re a bad boy
I’m a good girl, and I’m gonna get my heart broken in time
You’re a bad boy
Baby, your world is gonna chew me up and spit me out alive
If I could help myself, you know I would
Why do the bad boys always look so good?

Kiedy skończyłam śpiewać, odetchnęłam. Przestałam, choć na chwilę myśleć o tym jak ktoś mógł mnie tak strasznie potraktować. Odłożyłam gitarę na swoje miejsce i położyłam się na łóżku. Została mi jakaś godzina do przyjścia, więc postanowiłam, że prześpię się. Niestety ktoś zakłócił mi tą drzemkę. Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Już, już idę - krzyknęłam - nie dadzą człowiekowi się wyspać... 
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam znaną mi postać.
- Cześć, mała - powiedział czerwonowłosy.
- Ile razy.. ehh.. nie ważne, wchodź - powiedziałam zmarnowana - w ogóle co ty tu robisz? Lekcje kończysz za jakieś 45 minut.
- Nataniel mnie zwolnił wcześniej bo powiedziałem, że muszę odwiedzić chorą przyjaciółkę.
- Ohh, jakiś ty uczynny. Powinieneś dostać medal. 
- Wiem, wiem. Nie musisz mi tego uświadamiać. Jak się czujessz?
- Bywało lepiej... Ale narzekać nie mogę bo mam dobre towarzystwo - uśmiechnęłam się - czuj się jak u siebie w domu.
- Mam taki zamiar - uśmiechnął się zadziornie.
- Chcesz herbaty lub innego napoju?
- Nie, dzięki. Jeszcze mi czegoś dosypiesz i co wtedy zrobię.
- Ja to nie ty - uśmiechnęłam się łobuzersko - więc? Chcesz czy nie?
- Zrób mi herbaty.
- Jakieś magiczne słowo?
- Poproooszę - w tym momencie zrobił oczy jak ze Shreka. A ja zaczęłam się z niego śmiać i poszłam do kuchni, żeby zrobić dla wszystkich herbatę. W pewnym momencie zrobiło mi się słabo i prawie zemdlałam, ale zignorowałam to i dalej zajmowałam się przygotowaniem poczęstunku dla moich gości. Po zrobieniu herbaty poszłam do salonu, żeby usiąść z Kastielem na kanapie. Nadal miałam w głowie tą sytuację z imprezy. Co to miało znaczyć? Czy ja coś do niego czuję? Czy może to jest tylko zauroczenie, a on chce mnie tylko wykorzystać? Nie wiedziałam co myśleć na ten temat. W końcu miał tytuł "Łamacza Serc". Nie lubiłam być nie pewna swoich uczuć. Wszystko skomplikował. Usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam do nich i je otworzyłam zauważyłam tam zatroskaną Rozalię oraz zmartwionego Lysandra.
- Cześć - powiedziałam bez większego entuzjazmu - wchodźcie.
- I jak się czujesz? - spytał się chłopak.
- Bywało lepiej.
- Zaraz zrobię Ci inspekcję ciuszków to od razu Ci się humorek poprawi - powiedziała rozbawiona białowłosa.
- Spróbuj to uduszę - uśmiechnęłam się złośliwie - wiesz, że w takich sprawach nie żartuję.
- Oj no, ale...
- Nie ma żadnego ale, nie będę się powtarzać.
- Wyrabiasz sobie charakterek, fajnie, fajnie - powiedział rozbawiony czerwonowłosy.
- Zawsze taka byłam i nie udawaj, że nie wiesz.
- I to jest jedyna rzecz, którą w Tobie lubię.
- Słucham? Nie dosłyszałam, mógłbyś powtórzyć?
- Nic nie mówiłem.
- Mhm, tak jasne.
- Jest wspaniała - szepnął do Lysandra, szepnął tak głośno, że ja go usłyszałam i się uśmiechnęłam. Ale pomyślałam, że znowu sobie ze mnie żartuje, więc nie wzięłam tego do serca. 
- Zapraszam na górę - odparłam do wszystkich i zaprosiłam wszystkich gestem do mojego pokoju. Jak weszli do niego, zaniemówili. Zdziwiłam się bo ten pokój nie ma nic w sobie takiego, wow. Ale każdy ma swój gust. W pewnym sensie byłam dumna, że moim gościom się podoba. Podobał mi się mój pokój miał to co zawsze mi brakowało w pokoju. Instrumentów. Muzyka była moim życiem. Nie wiem skąd ciocia wiedziała, że gram, ale wiem, że trafiła w dziesiątkę kupując mi gitarę.
- Heej! A to kogo? - zapytał Kastiel wskazując na gitarę.
- Zgadnij - powiedziałam z sarkazmem - moja, a kogo? Może mojej cioci?
- Dobra, dobra. Widzę, że jak jesteś chora to humorek Ci się zaostrza.
- Zaraz zaostrzy mi się coś innego - powiedziałam gniewnie.
- Spokojnie, Mia - powiedziała Rozalia - a ty Kastiel przestań ją wkurzać.
- Jasne, mamo... No to kogo jest ta gitara?
- Moja - powiedziałam.
- Zagrasz coś? - zapytał zaintrygowany Lys.
- Ja? Ale ja dawno nie grałam - "Dobry Boże, wybacz mi to jedno kłamstwo" - mogę spróbować.
Wzięłam gitarę do ręki i zaczęłam powoli dotykać strun. Próbowałam udawać, że nie umiem, ale jakoś mi to nie wychodziło. Coraz bardziej wczuwałam się w to co robię. Po chwili białowłosy dołączył się do mnie zaczynając śpiewać. Poprawiło mi to znacznie humor, ponieważ miał talent. Mogłabym go słuchać godzinami. Był takim magikiem, który zaczarowuję ludzi swoim śpiewem.
- Dołącz do niego - czerwonowłosy szepnął mi do ucha.
- Ale ja przecież nie umiem śpiewać - powiedziałam równie cicho jak on - tylko zepsuję.
- Wiem, że umiesz - Co on chciał przez to powiedzieć? - dasz radę.
- D-dobrze.
Zrobiłam tak jak Kastiel mi zaproponował. A raczej rozkazał. Dołączyłam się do białowłosego, na co on zrobił bardzo zdziwioną minę. Spojrzałam na Kastiela, który uśmiechał się zadowalająco. Mina Rozalii wygrała wszystko. Wielkie, duże, złote oczy mówiły do mnie "Czemu nie powiedziałaś, że śpiewasz?!". Wiedziałam, że jak skończymy będę musiała wysłuchać długie kazanie. Ale sama się na to zgodziłam, więc nie mogłam narzekać. W głowie układałam sobie usprawiedliwienie dla białowłosej. Po chwili dołączył się również czerwonowłosy. Nie wiedziałam, że on śpiewa! Śpiewał tak idealnie, że troszkę się zamyśliłam się ale nie przeszkodziło mi to w dalszej grze. W pewnym momencie niestety musieliśmy przestać. Lys i Roza zaczęli mnie przeszywać wzrokiem. Dosłownie i w przenośni.
- Czemu nie powiedziałaś, że śpiewasz?! - krzyknęła białowłosa.
- Bo nie śpiewam - powiedziałam - chyba, że pod prysznicem.
W tej chwili odwróciłam się do czerwonowłosego i ostrzegłam swoim wzrokiem, żeby się nawet nie ważył tego komentować.
- Ty sobie ze mnie nie żartuj! Kobieto ty masz talent!
- Nie mam talentu! Śpiewam okazyjnie i jeżeli mnie ktoś o to poprosi.
- Mia.. Ale ty masz talent - wtrącił się Lys - Rozalia ma rację.
- Widzisz! Mówiłam. Ja zawsze mam rację!
- Mogę coś powiedzieć? - teraz wtrącił się Kastiel. Pokiwałam twierdząco głową. - Oni mają rację ty masz talent. Nie powinnaś tak o sobie mówić. Jesteś wspaniałą artystką - w tej chwili na twarzy mojej i czerwonowłosego oblał nas rumieniec. 
- Ale to niemożliwe! Przecież jak śpiewałam dla rodziców krytykowali mnie na wszelki sposób! - wtedy uświadomiłam sobie, że za dużo powiedziałam. Coś czułam, że to co powiedziałam odbije się na mnie zdwojoną siłą.
- Przepraszam.. nie p-powinnam tego wam mówić - czułam w sobie zażenowanie. Miałam wrażenie, że zaraz pęknie mi serce ze złości na moich rodziców. Nigdy nie miałam w nich wsparcia. Zawsze tylko praca i praca. A jeśli coś nabroiłam mówili dlaczego z nami nie porozmawiałaś? Poczułam pierwszą łzę spływającą w dół na moich policzkach. Lysander podał mi swoją jedwabną chusteczkę.
- Czemu nie powinnaś? - zapytała zaciekawiona Rozalia.
- Ehh.. No bo ja nie czuję, żebym miała rodzinę - powiedziałam - zawsze dla moich rodziców liczyła się tylko praca. Z racji nieobecności rodziców w domu musiałam przejąć wszystkie obowiązki. Posprzątać, ugotować, wyprać i inne podstawowe rzeczy, które ja musiałam robić.
- A twój brat? - zapytał się Kastiel - przecież on mógłby Ci pomóc.
- To już zupełnie inna historia. Mój brat miał raka szpiku kostnego. Nie mógł mi pomagać ze względu na problemy zdrowotne. To ja musiałam mu pomagać. Chociaż często, gdy wracałam do domu zobaczyłam, że są umyte naczynia i pościerane kurze. Jest wspaniałym bratem.
- Wiesz będziesz mogła na nas liczyć w razie czego - powiedziała moja wspaniała przyjaciółka.
- Wiem i dziękuje wam za to, że tu ze mną siedzicie - powiedziałam z szczerym uśmiechem na twarzy.
- W zdrowiu i w chorobie - powiedział rozbawiony Kastiel. Resztę popołudnia spędziliśmy na rozmawianiu i poznawaniu siebie coraz lepiej. Dowiedziałam się też co nieco na temat czerwonowłosego. Jego życie wygląda podobnie jak moje. Rodzice, którzy się nami nie zajmują, brak zainteresowania z ich strony itp. Niestety wieczór musiał się skończyć.
- Cześć wszystkim - powiedziałam szczęśliwa - i jeszcze raz dziękuje.
- Jak mówiłem w zdrowiu i chorobie - powiedział czerwonowłosy uśmiechając się do mnie - trzymaj się mała.
- Trzymaj się duży. I wy też się tam trzymajcie.
- Na razie - krzyknęli wszyscy zgodnie i wyszli z domu. Po tym spotkaniu postanowiłam zadzwonić do mojej cioci, ponieważ się nie odzywała. Dzwonię raz, drugi, trzeci nie odbiera. Zaczęłam się niepokoić. Ale pomyślałam, że jednak życie z matką i niemowlakiem może być trudne i  może nie mieć czasu. Odłożyłam komórkę na biurko i usłyszałam pukanie do drzwi.
- Ktoś pewnie czegoś zapomniał - pomyślałam. Zeszłam na dół i otworzyłam drzwi. Miałam rację to był Kastiel.
- Czegoś zapomniałeś? - zapytałam się.
- Tak zapomniałem czegoś zrobić - uśmiechnął się do mnie i niebezpiecznie zbliżył. Zamknęłam oczy i czekałam na rozwój sytuacji. Tak jak podejrzewałam. Pocałował mnie. Był to bardzo namiętny i długi pocałunek. Próbowałam jakoś się wyrwać z jego uścisku, lecz starania poszły na marne. Zaczął dobierać do mojej koszulki. Wtedy powiedziałam sobie "STOP!" i odeszłam. Widziałam na jego twarzy brak zadowolenia i zawiedzenie. Postanowiłam dać mu do zrozumienia, że nie ma ze mną tak łatwo. Jedyne co wtedy zobaczyłam to wychodzącego chłopaka z mojego mieszkania. Byłam zażenowana całą tą sytuacją, choć wiedziałam, że on mi się bardzo podoba. W tamtej chwili przypomniała mi się przestroga Rozy.
- "Znam go, więc taka rada od przyjaciółki uważaj na niego."
- "Dlaczego?"
- "Dowiesz się w odpowiednim czasie."
Teraz zrozumiałam o co jej chodziło. Nie mogłam się zakochać w nim bo wtedy na mnie czekałoby cierpienie. Wiedziałam, że wiele ryzykuję spędzając dalej z nim czas, ale nic na to nie mogłam poradzić. Serce nie sługa. Nie miałam pojęcia, dlaczego to w nim musiałam się zakochać. Miłość ma moc i ona wybiera. To taka siła, którą w sobie masz. Ona naszemu życiu daje blask. To takie drugie słoneczko, bez którego nie da się żyć. Jego cholerne zachowanie wszystko komplikuję. Jakby nie był takim egoistycznym dupkiem wszystko udałoby się. Wzięłam komórkę w ręce i wykręciłam numer.
- Halo? - usłyszałam głos.
- Lysander? Potrzebuję pomocy - powiedziałam z nadzieją, że mi pomoże.
- Co się stało? - spytał z troską.
- Kastiel - to wystarczyło.
- Już jadę.
Po jakiś 15 minutach zauważyłam na podjeździe samochód Lysa. Ucieszyłam się, bo wiedziałam, że on jedyny może mi w tej sytuacji pomóc. Podbiegłam do drzwi i otworzyłam drzwi przyjacielowi.
- Wejdź - powiedziałam zapraszając go gestem do salonu.
- Możesz mi powiedzieć co się dokładniej stało? - zapytał się.
- Jak już wyszliście - zaczęłam - poszłam na chwilę do pokoju, a potem usłyszałam pukanie do drzwi. Pomyślałam, że którejś z was zapomniało czegoś i wróciło po to. Nie myliłam się. Przyszedł Kastiel i powiedział, że zapomniał czegoś zrobić. Nie zrozumiałam na początku o co mu chodzi, ale gdy się do mnie przybliżył zrozumiałam wszystko. Niestety był zbyt silny, żebym mogła go powstrzymać. Dał radę tylko mnie pocałować. Co prawda, włożył rękę mi pod koszulkę ale odsunęłam się od niego. Po jego wyjściu od razu zadzwoniłam do Ciebie i co ja teraz mam zrobić?
- Nie mam pojęcia - nerwowo podrapał się po głowie - powiedz mi.. Czujesz coś do niego?
- Tak - powiedziałam - niestety. Wszystko komplikuje jego cholerny charakter.
- Masz racje, ale może pod twoim wpływem zmieni się?
- W jakim sensie pod moim wpływem?
- No jak będzie z tobą spędzał więcej czasu to może się zakocha? Wiem. Brzmi to absurdalnie, ale zmienił się pod wpływem jego byłej dziewczyny.
- To on miał dziewczynę na poważnie? Dlatego nie chciał o tym gadać...
- Tak, miała na imię Debra. Niestety to zwykła ździra, która zabawiła się jego uczuciami. Rzuciła go dla kariery i dlatego wykorzystuje dziewczyny, tak jak ona wykorzystała go.
- W pewnym sensie go rozumiem. Ale nie musi się wyżywać na innych, prawda?
- Prawda, ale zbyt bardzo go zraniła. Szczerze mówiąc, ja sam nie wiem nic dokładnie. On tylko zna całą prawdę - powiedział - nie wiem, może jakimś cudem zaprosi Cię na bal?
- Fajnie by było, ale pewnie myśli, że nie pójdę.
- Mam plan - powiedział z zachwytem. Wyjaśnił mi wszystko i postanowiliśmy następnego dnia wcielić ten plan w życie. Po długiej dyskusji białowłosy zaczął się zbierać. Pożegnałam się z nim i poszłam wziąść kąpiel. Długą, relaksującą kąpiel...

-----------
Wreszcie skończyłam! Trochę mi to zajęło ale udało się! Miałam chwilowy brak weny i przez pare dni nic nie pisałam. Teraz mnie naszło, więc oczekujcie tylko ode mnie rozdziałów! I chciałabym pozdrowić mojego pierwszego obserwatora :) I dedykować jej ten rozdział, pozdrawiam Tenshi ^^.

/J.