Następnego dnia wstałam uradowana. Dlaczego? Miałam dokładnie trzy powody. Pierwszy to ten, że wreszcie idę do szkoły! Drugi, że mój kochany brat przyjeżdża. A trzeci to, że ciocia Titi wróciła. Nareszcie bo na prawdę brakowało mi jej smacznych śniadań, obiadów czy kolacji. Ale to nie było najważniejsze. Była również świetną towarzyszką do rozmów. Zawsze mogłam się przed nią wygadać i mówić jej wszystko. No może nie wszystko, ale większość. Darzyłam ją ogromnym zaufaniem, a ona chyba też mnie.
~*~
Pierwszym celem po wstaniu była oczywiście łazienka. Codzienne mycie się, uczesanie się i umalowanie było dla każdego rutyną. Znaczy miałam taką nadzieję. No oprócz chłopaków malowanie się, ale reszta to już raczej tak. Zrobiłam wyżej wspomniane rzeczy i zeszłam na dół. Zauważyłam, że nie ma nikogo, czyli ciocia jeszcze śpi. Ale należy się jej. Zajmowanie się młodą matką oraz dzieckiem to nie lada wyzwanie. Wtedy przypomniało mi się wydarzenie, które miało miejsce w wieczór kiedy ciocia wyjeżdżała.
*RETROSPEKCJA*
- Mia! Jadę do przyjaciółki, bo zaczęła rodzić! Wrócę za kilka dni! - krzyknęła ciocia.
- Dobrze! Tylko dzwoń czasem i pozdrów ją ode mnie! - krzyknęłam równie głośno jak ona, a przy tym przestraszyłam Lysandra.
- Dobrze, będę dzwonić! Tylko nie zajdź mi w ciąże, bo nie chcę kolejny raz jechać na niespodziewany poród!
- CIOCIU!
W tej chwili oboje z Lysandrem spojrzeliśmy się na siebie i chyba pomyśleliśmy to samo "ONA OSZALAŁA".
- No dobrze, dobrze. To ja jadę, trzymaj się kochanie.
- Papa.
*KONIEC RETROSPEKCJI*
Na samą myśl o tym zdarzeniu uśmiechnęłam się pod nosem i zabrałam się za robienie śniadania dla siebie i dla Titi. Zdecydowałam się na gofry z bitą śmietaną i gorącą czekoladą. Prawdziwa bomba kaloryczna. Ale raz na jakiś czas można zaszaleć, prawda? Nagle usłyszałam kroki dobiegające ze schodów. Ciocia wstała.
- Ciociu, tu są twoje gofry - powiedziałam - ja idę na górę się przebrać. Smacznego.
- Dziękuje, słońce - powiedziała zaspanym głosem - idź, idź bo się spóźnisz.
Pobiegłam szybko na górę i wybrałam sukienkę z krótszym przodem, a dłuższym tyłem. A jeśli o buty postawiłam na koturny z ćwiekami z tyłu i po bokach.
~*~
Pierwszym celem po wstaniu była oczywiście łazienka. Codzienne mycie się, uczesanie się i umalowanie było dla każdego rutyną. Znaczy miałam taką nadzieję. No oprócz chłopaków malowanie się, ale reszta to już raczej tak. Zrobiłam wyżej wspomniane rzeczy i zeszłam na dół. Zauważyłam, że nie ma nikogo, czyli ciocia jeszcze śpi. Ale należy się jej. Zajmowanie się młodą matką oraz dzieckiem to nie lada wyzwanie. Wtedy przypomniało mi się wydarzenie, które miało miejsce w wieczór kiedy ciocia wyjeżdżała.
*RETROSPEKCJA*
- Mia! Jadę do przyjaciółki, bo zaczęła rodzić! Wrócę za kilka dni! - krzyknęła ciocia.
- Dobrze! Tylko dzwoń czasem i pozdrów ją ode mnie! - krzyknęłam równie głośno jak ona, a przy tym przestraszyłam Lysandra.
- Dobrze, będę dzwonić! Tylko nie zajdź mi w ciąże, bo nie chcę kolejny raz jechać na niespodziewany poród!
- CIOCIU!
W tej chwili oboje z Lysandrem spojrzeliśmy się na siebie i chyba pomyśleliśmy to samo "ONA OSZALAŁA".
- No dobrze, dobrze. To ja jadę, trzymaj się kochanie.
- Papa.
*KONIEC RETROSPEKCJI*
Na samą myśl o tym zdarzeniu uśmiechnęłam się pod nosem i zabrałam się za robienie śniadania dla siebie i dla Titi. Zdecydowałam się na gofry z bitą śmietaną i gorącą czekoladą. Prawdziwa bomba kaloryczna. Ale raz na jakiś czas można zaszaleć, prawda? Nagle usłyszałam kroki dobiegające ze schodów. Ciocia wstała.
- Ciociu, tu są twoje gofry - powiedziałam - ja idę na górę się przebrać. Smacznego.
- Dziękuje, słońce - powiedziała zaspanym głosem - idź, idź bo się spóźnisz.
Pobiegłam szybko na górę i wybrałam sukienkę z krótszym przodem, a dłuższym tyłem. A jeśli o buty postawiłam na koturny z ćwiekami z tyłu i po bokach.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, który wskazywał 7.20. Na szczęście zdążę i będę jeszcze przed czasem i będę mogła porozmawiać z przyjaciółmi. Zeszłam na dół, a tam siedziała Titi, która konsumowała swoje śniadanie. Spojrzała na mnie i oniemiała.
- Coś nie tak? - zapytałam - Powiedz, nie mów, że się ubrudziłam.
- Nie, nie - zaśmiała się - tylko zastanawiam się czy ty na pewno idziesz do szkoły.
- Tak, tak idę. Nie martw się. Zbieram się bo jeszcze chcę pogadać z przyjaciółmi.
- Dobrze, skarbie.
Wzięłam klucze oraz torbę i wybiegłam z domu. Wsiadłam na motor i odjechałam w stronę szkoły. Przypomniało mi się jak lubiłam się ścigać. Znaczy nadal lubię, ale boję się do tego wrócić. Miałam wypadek przez który leżałam w szpitalu przez tydzień. Po jakiś 20 minutach byłam już na szkolnym parkingu. Zdjęłam kask, odłożyłam go na swoje miejsce i pobiegłam na szkolny dziedziniec. Sama siebie zaskoczyłam, ponieważ jakimś cudem się nie przewróciłam. Co prawda miałam doświadczenie jeśli chodzi o bieganie w butach na koturnie, ale zdarzały się małe wypadki. Próbowałam znaleźć kogoś moim niezawodnym wzrokiem, ale nie mogłam. Bynajmniej nie mogłam znaleźć kogoś kogo chciałam. Oczywiście tym kimś kogo znalazłam był Kastiel. Gdy tylko napotkałam jego wzrok zaczął się głupio do mnie uśmiechać. Przynajmniej wiedziałam z jakiego powodu, ale ten powód nie napawał mnie dumą. Postanowiłam się tym nie przejmować i szukać dalej. Nagle zauważyłam charakterystycznie niebieskie i czarne włosy. Alexy i Armin! Uratowana!
- Hej chłopaki! - krzyknęłam. Odwrócili się jak na zawołanie.
- Cześć Mia! - powiedział niebieskowłosy - Jak się czujesz imprezowiczko?
- Nawet dobrze. Pierwszy raz cieszę się, że poszłam do szkoły.
- Jesteś pewna, że nie masz gorączki? - zapytał Armin, a ja tylko popatrzyłam na niego z zdziwioną miną - Widzisz majaczysz, a to jest jeden ze skutków gorączkowania.
- Jestem pewna - uśmiechnęłam się do nich, a czarnowłosy wyciągnął konsolę - Nowa gra? Będziesz mi musiał koniecznie ją pokazać.
- Pewnie, że Ci pokażę. A może nawet dam Ci zagrać.
- Och. Mam się czuć zaszczycona?
- Oczywiście, że tak! Jesteś pierwszą osobą, której dam moją kochaną żonę konsolę.
- Żonę? To musisz o nią bardzo dbać. Taki mąż to skarb - ale ja wypaliłam!
- No pewnie, że dbam i to bardzo.
- Dobra, dobra koniec o konsoli - wtrącił się Alexy - Powiedz, dziewczyno gdzie ty kupiłaś tę sukienkę?! Jest boska!
- Ah, dzięki - powiedziałam do niego z uśmiechem - niestety nie pamiętam. Moja pamięć sięga maksymalnie do ostatnich dwóch miesięcy.
- Szkoda. Tak w ogóle bardzo ładnie dzisiaj wyglądasz.
- Zgadzam się - powiedział Armin.
- Dzięki chłopcy - och, czułam, że się rumienię.
Nagle usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam tam Kena.
- NO NIE! - skarciłam siebie w myślach.
- Cześć Mia - powiedział radośnie - Powiedz jak się czujesz?
- Bywało lepiej - powiedziałam bez entuzjazmu - A co tam u ciebie? - Było wyraźnie widać, że posmutniał.
- Ehh.. Wyjeżdżam.
- Co?! Czemu?! - pierwszy raz się tak przejęłam wyprowadzką kogoś kogo tylko lubiłam.
- Tata.. znaczy ojciec powiedział, że czas zmężnieć. Wysyła mnie do szkoły wojskowej.
- Nie, żeby coś, ale przyda Ci się to. No bo kto będzie mnie bronił, hę? - uśmiechnęłam się do niego bardzo szczerze.
- Masz rację - wtedy uścisnęłam go i rozpłakałam się trochę - Hej! Nie płacz! Nie będzie mnie tylko rok, może półtorej. Ale będę dzwonić, obiecuję.
- Dziękuję - szepnęłam do niego i westchnęłam.
- Dobrze, ja już muszę iść. Ojciec na mnie czeka. Do zobaczenia za rok.
- Do zobaczenia..
Wtedy patrzyłam się tylko jak odjeżdża. Poczułam dwie dłonie na swoich obojczykach. Wiedziałam, że to bliźniacy.
- Był dla Ciebie ważny, prawda? - zapytał z ciekawością w głosie Armin.
- Pomagał mi, gdy mnie poniżano - odpowiedziałam - mój były traktował mnie jak szmatę. A on mi pomagał...
- Przykro nam.. - odparli z wyraźnym współczuciem.
- Dobra, koniec tych smutków! Trzeba się cieszyć z tego co się ma!
- Normalnie słyszę Alexy'ego - mruknął pod nosem czarnowłosy.
My tylko z Alexy'm wybuchnęliśmy nie pohamowanym śmiechem. Rozeszliśmy się i każde z nas poszło w inną stronę. Jako jedyna poszłam w stronę sali A, gdzie miał odbyć się język polski. Z racji, iż moja szafka jest nie daleko tej sali skorzystałam z tego faktu i otworzyłam szafkę. Wzięłam zeszyt oraz książkę. Nagle zauważyłam małą, czerwoną i zwiniętą karteczkę. Rozwinęłam ją i zobaczyłam parę zdań.
"Idziemy dzisiaj na zakupy! Musimy kupić sukienki na bal.
Nie wykręcaj się, bo i tak Ci się nie uda.
Twoja Kochana Rozalia."
- To nie mogłaś zadzwonić? Napisać sms? Tylko pisać mi karteczki? - pomyślałam.
Miałam nadzieję, że te zakupy nie potrwają więcej niż dwie godziny. Niestety znając białowłosą wszystko było możliwe. Nawet to, że spędzę tam więcej niż dwie godziny. Łudziłam się z nadzieją, że jednak tak nie będzie. Nadzieja matką głupich... Postanowiłam znaleźć ją, ponieważ zostało jeszcze dziesięć minut do dzwonka. Damska toaleta, dziedziniec, klub ogrodników, sala gimnastyczna i szatnia... Nie było jej nigdzie! Przepadła jak kamień w wodę. Zdecydowałam, że nie ma sensu już jej dalej szukać i poszłam na język polski. Gdy weszłam do klasy jeszcze nauczycielki nie było, więc podeszłam do ławki Lysandra.
- Mogę się przysiąść? - spytałam z uśmiechem.
- Oczywiście, że tak - odparł ze szczerym uśmiechem.
- Wiesz może co się dzieje z Rozalią? Próbowałam ją dzisiaj złapać ale nie mogłam.
- Nie mam pojęcia. Może gdzieś się zaszyła, oglądając nowe gazetki?
- To jest bardzo możliwe - zaśmiałam się.
To był koniec naszej rozmowy, ponieważ nauczycielka weszła do klasy. Zaczęła czytać jakąś historię, a ja o dziwo słuchałam jej z pełnym zachwytem. Nie wiem co mnie tak zachwyciło, ale coś musiało wzbudzić moją uwagę. No cóż tak opowiadała, że lekcja się skończyła. Nie byłam zadowolona, ale co poradzę. Coś co piękne musi się skończyć. Schowałam rzeczy do torby i pobiegłam szukać Rozalii. No gdzieś ona musi być! Najpierw rozejrzałam się po korytarzu. Nie było jej. Potem zajrzałam do damskiej toalety. Jest!
- Rozalia! - krzyknęłam - Szukałam Cię wszędzie!
- Och.. Mia! - krzyknęła równie głośno jak ja - Przepraszam. Nie było mnie na pierwszej lekcji.
- To skąd?.. Skąd się wzięła karteczka w mojej szafce?
- Aa, Lysander Ci ją podrzucił. Poprosiłam go o to. Nie gniewasz się prawda?
- Nie, nie tylko się troszkę zdziwiłam. A z resztą dlaczego napisałaś mi karteczkę? Mogłaś napisać sms, zadzwonić?
- No ten.. Telefon wpadł mi do klopa...
- Hahahah - śmiałam się w niebo głosy - Serio? Hahah.
- Tak, serio. Nie śmiej się to był wypadek!
- Dobra, dobra! Chętnie pójdę z tobą na zakupy bo muszę jeszcze kupić parę rzeczy do pokoju brata.
- Ty masz brata?
- Lysander Ci nic nie mówił? Opowiadałam mu o nim.
- Najwyraźniej zapomniał.
- W trakcie drogi troszkę ci o nim poopowiadam. Będzie tu jutro.
- Pójdzie z tobą na bal?
- Nie wiem, a może iść?
- No chyba może, zapytamy Nataniela, co ty na to?
- Okej, chodźmy.
Na szczęście, a może nie pokój gospodarzy był nie daleko. Gdy tam weszłyśmy zauważyłyśmy zabieganego blondyna i spokojną szatynkę. Widać było, że były to dwa przeciwieństwa w tej sytuacji oczywiście.
- Ekhm.. - zaczęłam - Nataniel, można?
- Tak, tak oczywiście - powiedział nerwowo - macie jakieś pytanie do mnie?
- Tak - powiedziała białowłosa - chodzi o bal. A dokładniej o partnera.
- Słucham?
- No więc czy partner/partnerka może być spoza szkoły? - zapytałam.
- Może być, ale musicie zapisać jego nazwisko.
- Oczywiście - powiedziałam i wzięłam do ręki długopis. Napisałam na małej karteczce Simon Brooks. Na co blondyn wytrzeszczył oczy.
- Spokojnie - powiedziałam śmiejąc się - to mój brat.
- To dobrze - skomentował z wyraźną ulgą - już myślałem..
- Ty za dużo nie myśl - odparła Roza - dobra, to my lecimy.
- Na razie - odparłam i razem z białowłosą wyszłyśmy z pomieszczenia. Poszłyśmy wspólnie na chemię i usiadłyśmy razem w ławce. Oczywiście nie mogłam się skupić bo kochana Rozalia zaczęła mi dukać nad głową jaką sukienkę powinnam kupić. Oj coś czułam, że to będą długie zakupy... Reszta lekcji minęła bezproblemowo, bez uwag i jedynek co wzbudziło pytanie u mnie co się stało z prawdziwą mną. W trakcie drogi do galerii zaczęłam opowiadać o Simonie. Na informacje, że mój brat ma takie same tęczówki jak Lys Rozalia zrobiła bardzo i to bardzo śmieszną minę. Coś w stylu "Are you fucking kidding me?". Zaczęłyśmy się wspólnie śmiać co oczywiście wzbudziło zdziwienie i zaciekawienie sytuacją przechodniów. W tamtej chwili przypomniało mi się, że mój brat nie ma z kim iść na bal.
- Rozalia! - krzyknęłam do niej, co ją wyraźnie przestraszyło - A mój brat? Z kim ma iść na bal?
- Nie może iść z tobą? - zapytała.
- Nie może, bo zostałam zaproszona już przez kogoś - powiedziałam bez zastanowienia.
- A przez kogo? - w jej oczach zauważyłam iskierki radości.
- Ehh.. no.. przez taką rudą małpę - odparłam śmiejąc się.
- Kastiela? - zapytała.
- Tak.. ale nie ważne. Co teraz zrobimy?
- Hmm.. Może iść ze mną? Leoś nie może iść bo ma jakąś ważną sprawę.
- Okej! Dziękuje Ci! Dupsko mi ratujesz!
- Nie raz Ci je uratuje! - krzyknęła zadowolona - O patrz! Pierwszy sklep!
- O niee.. - szepnęłam - zaczyna się piekło zwane shoppingiem z Rozalią...
- Mówiłaś coś?
- Nie, nie..
Tak jak już wspomniałam. Zaczęło się piekło zwane shoppingiem z Rozą. Weszłyśmy do ok. osiemnastu sklepów, przymierzyłyśmy ok. pięćdziesięciu sukienek. Wreszcie wybrałyśmy odpowiednie.
- Pójdzie z tobą na bal?
- Nie wiem, a może iść?
- No chyba może, zapytamy Nataniela, co ty na to?
- Okej, chodźmy.
Na szczęście, a może nie pokój gospodarzy był nie daleko. Gdy tam weszłyśmy zauważyłyśmy zabieganego blondyna i spokojną szatynkę. Widać było, że były to dwa przeciwieństwa w tej sytuacji oczywiście.
- Ekhm.. - zaczęłam - Nataniel, można?
- Tak, tak oczywiście - powiedział nerwowo - macie jakieś pytanie do mnie?
- Tak - powiedziała białowłosa - chodzi o bal. A dokładniej o partnera.
- Słucham?
- No więc czy partner/partnerka może być spoza szkoły? - zapytałam.
- Może być, ale musicie zapisać jego nazwisko.
- Oczywiście - powiedziałam i wzięłam do ręki długopis. Napisałam na małej karteczce Simon Brooks. Na co blondyn wytrzeszczył oczy.
- Spokojnie - powiedziałam śmiejąc się - to mój brat.
- To dobrze - skomentował z wyraźną ulgą - już myślałem..
- Ty za dużo nie myśl - odparła Roza - dobra, to my lecimy.
- Na razie - odparłam i razem z białowłosą wyszłyśmy z pomieszczenia. Poszłyśmy wspólnie na chemię i usiadłyśmy razem w ławce. Oczywiście nie mogłam się skupić bo kochana Rozalia zaczęła mi dukać nad głową jaką sukienkę powinnam kupić. Oj coś czułam, że to będą długie zakupy... Reszta lekcji minęła bezproblemowo, bez uwag i jedynek co wzbudziło pytanie u mnie co się stało z prawdziwą mną. W trakcie drogi do galerii zaczęłam opowiadać o Simonie. Na informacje, że mój brat ma takie same tęczówki jak Lys Rozalia zrobiła bardzo i to bardzo śmieszną minę. Coś w stylu "Are you fucking kidding me?". Zaczęłyśmy się wspólnie śmiać co oczywiście wzbudziło zdziwienie i zaciekawienie sytuacją przechodniów. W tamtej chwili przypomniało mi się, że mój brat nie ma z kim iść na bal.
- Rozalia! - krzyknęłam do niej, co ją wyraźnie przestraszyło - A mój brat? Z kim ma iść na bal?
- Nie może iść z tobą? - zapytała.
- Nie może, bo zostałam zaproszona już przez kogoś - powiedziałam bez zastanowienia.
- A przez kogo? - w jej oczach zauważyłam iskierki radości.
- Ehh.. no.. przez taką rudą małpę - odparłam śmiejąc się.
- Kastiela? - zapytała.
- Tak.. ale nie ważne. Co teraz zrobimy?
- Hmm.. Może iść ze mną? Leoś nie może iść bo ma jakąś ważną sprawę.
- Okej! Dziękuje Ci! Dupsko mi ratujesz!
- Nie raz Ci je uratuje! - krzyknęła zadowolona - O patrz! Pierwszy sklep!
- O niee.. - szepnęłam - zaczyna się piekło zwane shoppingiem z Rozalią...
- Mówiłaś coś?
- Nie, nie..
Tak jak już wspomniałam. Zaczęło się piekło zwane shoppingiem z Rozą. Weszłyśmy do ok. osiemnastu sklepów, przymierzyłyśmy ok. pięćdziesięciu sukienek. Wreszcie wybrałyśmy odpowiednie.
Zestaw Rozalii
Zestaw Mii
Przez całą drogę powrotną
dziękowałam Rozalii za to, że zgodziła się pójść z moim bratem. Oczywiście nie
zapomniałam o tym, że miałam jakoś udekorować jego pokój. Więc razem z
białowłosą wstąpiłyśmy do paru sklepów meblowych. Wybrałam meble, farby oraz akcesoria
do jego pokoju. Na mnie ciążyła odpowiedzialność jaką jest udekorowanie jego
pokoju. Jednak to było nie lada wyzwanie, sprostać jego wymaganiom. Był jednak
surowy pod tym względem, ale ja się tym nie przejmowałam bo wiedziałam, że
będzie zachwycony. Pan ze sklepu powiedział, że meble przywiozą jutro rano,
więc mam całe popołudnie i całą noc, aby pomalować ściany. Postanowiłam
poprosić złotooką o pomoc, a ta bez wahania zgodziła się. Cieszyłam się bo
oprócz jej pomocy będę miała jej towarzystwo. Lubiłam z nią spędzać czas
czułam, że mogę jej zaufać i opowiedzieć o wydarzeniach minionego dnia.
Wiedziałam, że będzie się cieszyć jak głupia, że Kastiel widział mnie w tej
"uroczej piżamce", ale no cóż. Nie mogę być sztywna jak Nataniel i
muszę się z śmiać z samej siebie. To jest śmieszne, ale nigdy nie miałam
problemu, żeby to robić. Zawsze z dalszą rodziną puszczaliśmy filmy, gdzie ja
mała Mia sikam do nocnika, czy gdzie tańczę i śpiewam. Albo poprostu się
przewalam po pokoju. Zawsze byłam otwarta i lubiłam poznawać nowych ludzi. W
tym liceum fakt było ich dużo. Ale za to jakie osobowości! Jeden buntownik,
drugi sztywniak, trzeci nieśmiały, czwarty chłopak, który ciągle gra w gry,
piąty rozrywkowy, szósty poeta. Nie no! Tylu ludzi o takich osobowościach jeszcze
nie poznałam. Fajnie było poznać kogoś nowego z kim można byłoby na nowo
poznawać świat. Na pewno życie wtedy jest o wiele ciekawsze i pełniejsze.
Rozalia to mój taki modowy anioł stróż, który pomaga mi dobrać odpowiedni
strój, a co najważniejsze dodatki. Pomaga mi również w sytuacjach codziennych
takich jak nie wiem. Zakochanie się? Problemy w nauce? Nie no z tą nauką to
trochę przesadziłam. Nie mówię, że Rozalia jest głupia czy coś, ale nie błyska
inteligencją. Z resztą ja też. Po naszej ciężkiej robocie postanowiłam
zaproponować Rozalii, żeby u mnie przenocowała i nie chodziła po nocach. Ta
ponownie bez wahania zgodziła się. A mój wieczór został zapełniony babskimi
plotami oraz radami...
-----------------
Dzięki Bogu! Skończyłam! Obiecałam Oli, że dzisiaj będzie miała co u mnie czytać więc proszę bardzo!
Życzę miłego dzionka oraz miłego czytania! :)
/J.